poniedziałek, 23 maja 2016

"Moje Westerplatte" - praca konkursowa Mateusza



Jak co dzień rano wstałem, ubrałem się, umyłem zęby i wyszedłem do szkoły. To miał być kolejny, zwyczajny dzień. Na początku szedłem wąską, polną dróżką, a następnie nieco szerszą, asfaltową drogą – jak zawsze. Doszedłem do głównego wejścia szkoły. Na drzwiach zauważyłem plakat informujący uczniów o konkursie z języka polskiego. Przeczytałem go. Mottem przewodnim były słowa św. Jana Pawła II : „Każdy z was młodzi przyjaciele znajduje w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie może się uchylać”. Przeszedłem obok obojętnie.
Lekcje się rozpoczęły. Zaczynałem matematyką, czym nie cieszyłem się ani trochę. Na wstępie kartkówka. I co? Kolejna dwójka w tym semestrze.
- Świetnie – pomyślałem, wpatrując się w kartkę – obym tylko zdał.
Pozostałe 30 minut lekcji minęło spokojnie. Następnie chemia i angielski – tak samo. Prawie zasnąłem przez pozbawione emocji wypowiedzi nauczycieli , którzy prawdopodobnie mieli nauczania po dziurki w nosie. Na lekcji wychowania fizycznego również po staremu, koledzy wyśmiewali się z mojej wątłej budowy ciała i słabych osiągnięć w sporcie. W dodatku dostałem 3 z lekkoatletyki. Nawet z tego przedmiotu nie było mi łatwo.
Przyszedł czas na język polski. Ta lekcja nie była taka zła. Bardzo lubiłem nauczycielkę. Była dla mnie jak druga mama. Potrafiła ciekawie tłumaczyć i interesująco opowiadać, czasem nawet mówiła o sobie i swojej młodości. Bardzo żałowałem, że nie uczyła mnie historii. W połowie lekcji przypomniało jej się, że miała nam przekazać pewną informację :
- Drodzy uczniowie. Zespół Szkół w Pińczycach ogłasza konkurs. Aby wziąć udział wystarczy napisać pracę. Musi być ona pisana czcionką 12 i mieć nie więcej niż dwie strony A4. Temat brzmi: „Każdy z was młodzi przyjaciele znajduje w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjęć i wypełnić. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie może się uchylać.” Do przyszłego tygodnia zbieram prace chętnych – mówiła z wielkim zaangażowaniem.
Wróciłem do domu. Miałem nadzieję na odreagowanie i odpoczynek, ale trafiłem w sam środek kłótni między moimi rodzicami. Zresztą, czego ja się spodziewałem. Ich kłótnie trwają już od kilku tygodni i praktycznie co dzień jest w domu głośno. Usiadłem przy stoliku, żeby odrobić lekcje. Wtem weszła moja mama:
- Co ty tutaj jeszcze robisz? Idź dołożyć drewna do pieca, ale już! – wrzasnęła.
- Ale mamo, chciałem odrobić lekcje – odpowiedziałem przestraszony.
- Co mnie to obchodzi? Mam tu marznąć? Twój ojciec mówi, że tego nie zrobi, więc obowiązek spada na ciebie. No już!
Nie miałem wyboru. Cały czas słyszałem ich krzyki i wyzwiska. Nic nie wskazywało na to, aby któraś ze stron chciała się z drugą dogadać. Nienawidziłem, kiedy to robili. Czułem, jak wszystko zaczyna we mnie pulsować, rośnie strach, ale i agresja. Nieraz chciałem pomóc rodzicom rozwiązać problem, ale dostawałem za to kary, a nierzadko dolewałem tylko oliwy do ognia, więc po pewnym czasie odpuściłem.
Skład drewna mieścił się tuż za domem, na skraju lasu. Przeniosłem najpierw jedną, potem drugą gałąź. Były ciężkie. Po ich przetransportowaniu bardzo bolały mnie ręce, które otarły się o korę. Drewno wrzuciłem do pieca. Patrzyłem wtedy w ogień i coś przyszło mi na myśl. Przypomniałem sobie o plakacie i informacji o konkursie. Momentalnie wbiegłem do domu i udałem się do swojego pokoju na drugim piętrze. Udało mi się znaleźć w biurku kilka kartek i długopis. Zacząłem pisać.
Opisywałem swoje dni, popadanie w rutynę, złe traktowanie przez moich rodziców. Pisałem o szkole, o wyzywaniu mnie od najgorszych przez innych uczniów i wszystkim, co leżało mi na sercu. Miałem nadzieję, że to coś  zmieni.
W ten sposób dotarłem do tego miejsca. Pragnę powiedzieć, że bycie nastolatkiem nie jest wcale prostą rzeczą. To nie notoryczne opuszczanie lekcji, chodzenie na dyskoteki i randkowanie. To nie cotygodniowe wyjazdy do kin, sklepów czy parków. W końcu, to nie spędzanie całych dni przed ekranem komputera, granie w gry i leniuchowanie. Moje pokolenie zmaga się z rodzicami uzależnionymi od alkoholu, prześladowaniami ze strony bogatszych rówieśników, częstymi kłótniami, fałszywymi przyjaciółmi, pozostawianiu samym sobie. Można by tak wymieniać długo. I to właśnie jest nasze własne Westerplatte. Nie możemy po prostu z niego wyjść. Każdy z nas musi je przetrwać oraz walczyć z nim tak długo i skutecznie, jak tylko się da. Przeżywając to, dajemy świadectwo o naszej wytrwałości. Dzięki temu stajemy się silniejsi i uczymy się wielu nowych rzeczy.
Nieoczekiwanie do pokoju wtargnął mój tata. Poczułem alkohol. Szedł chwiejnym krokiem i omal nie przewrócił się, przechodząc przez próg. Chwycił moją pracę, pogniótł i wyszedł, zabierając ją ze sobą. Goniłem go, ale nie mogłem mu wyrwać mojego wypracowania. Doszedł do paleniska, otworzył klapę i wrzucił  pracę do płonących od dłuższego czasu gałęzi. Opuściły mnie wszystkie siły. Stałem i patrzyłem przez przezroczysty materiał na kartkę, która w kilka sekund zamieniła się w kupkę nic nieznaczącego prochu.
Nie mogłem się ruszyć. Łzy napłynęły mi do oczu, znów poczułem się zbędny. Mój tata odszedł, bełkocząc coś pod nosem. Wróciłem do pokoju, odrobiłem część lekcji, ale kapiące z moich oczu łzy nie pozwalały mi ich skończyć. Uznałem, że najlepiej będzie się położyć, bo i tak nie jestem w stanie niczego zrobić. Położyłem się więc na łóżka i zasnąłem. Nikt już nie przyszedł, a ja dalej opłakiwałem pracę , która była moja jedyną odskocznią od zwyczajnego, okropnego życia.
Jak co dzień rano wstałem , ubrałem się , umyłem zęby i wyszedłem do szkoły. To miał być kolejny, zwyczajny dzień … a może jednak nie aż taki zwyczajny ?
Autor : Mateusz Pasek kl. IIIc


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz